W czasie II wojny światowej jako Polka nie podpisała tzw. volkslisty. Dni wypełniała obawa o życie i zdrowie najbliższych, bo jeden z braci Emilii trafił do obozu. Na szczęście udało się doprowadzić do jego zwolnienia. Po wojnie, choć sytuacja nadal nie była stabilna, Emilii, dzięki ciężkiej pracy, z czasem zaczęło się powodzić. Wykorzystała znajomości i umiejętności kulinarne. Zaczęła od gotowania na weselach. Organizowała przyjęcia i zapewniała oprawę kulinarną jako szefowa zespołu przygotowującego uroczystość. Była to wymagająca i czasochłonna praca, bo szykowanie wesela zaczynano od świniobicia, potem był czas na pieczenie weselnych kołaczy, przygotowanie innych potraw itd. Do jednego wesela szykowano się przez tydzień, a pracę Emilia kończyła w niedzielę ok. 23.00. A w poniedziałek rano, i to o 4.00, przygotowania do kolejnego wesela! Bywało, że pracowała bez przerwy 12 tygodni. Kierowała pomocnicami, które często nie miały kulinarnego doświadczenia albo zdolności. Odpowiadała nie tylko za ludzi, ale i za produkty, które nie mogły zostać zmarnowane. Braki w sklepach i duży wydatek, który w związku z weselem ponosiła rodzina, to czynniki, które musiała mieć na uwadze, odpowiedzialnie zarządzając zasobami. Emilia Kołder szybko zyskała rozgłos. Miała zlecenia nawet od osób z odległych miejscowości.
Kobiety, z którymi pracowała na weselach, chciały mieć dostęp do przepisów szefowej, mogłyby z nich korzystać i w domach, doskonalić swoje umiejętności. Na zapotrzebowanie odpowiedziała ofertą kursów gotowania. Przeprowadziła ich ponad 60. Na wystawach kończących kursy uczestniczki prezentowały swoje umiejętności. W 1958 r. w „Głosie Ludu” można było przeczytać: Kurs gotowania prowadziła i wystawę przygotowała znana instruktorka ob. Kołdrowa. Jej niewyczerpana energia i bogate doświadczenia święciły triumfy. (...) Sukces, jakim wystawa była, został osiągnięty rzetelną pracą i ogromnym wysiłkiem. W prasie wzywała kobiety do nauki gotowania, a mężczyzn do wspierania aktywnych zawodowo żon. Do mistrzowskiego poziomu doszła za pomocą wielu prób i błędów, o czym mówiła otwarcie. Przepisy spisywała z przeznaczeniem na 4–5 osób (po śmierci męża mieszkała u córki, która miała dwóch synów, i na rodzinie testowała potrawy). Wspominała później: Pisałam ręcznie; oduczyłam się wtedy spać, bo przecież w dzień była robota, gospodarstwo, w nocy pisałam. Cały czas słyszałam: Mało, mało. Panie chciały, żeby to było w książce. W 1956 r. w Trzyńcu udało się wydać publikację w nakładzie 3,5 tys. egzemplarzy, ale szybko się rozeszła. Autorka tak pisała we wstępie do książki: W czasach dzisiejszych, kiedy kobieta – żona i matka – przy swej pracy zawodowej powinna dbać także o całą swą rodzinę, nabiera ogromnego znaczenia racjonalne, zdrowe, a przy tym oszczędne żywienie człowieka. Sztukę kulinarną należy zatem określić jako umiejętność przyrządzania zdrowych, smacznych, tanich i estetycznie na stół podanych potraw. (...) cała sztuka kulinarna polega właśnie na tym, ażeby z materiałów łatwych do nabycia lub będących w danej chwili do dyspozycji umieć przyrządzić zdrowy i łatwy posiłek.